Tuesday 4 November 2014

#19 Szynka pieczona w przyprawach korzennych.

Szynka pieczona w przyprawach korzennych
podawana z pieczonymi ziemniakami i jabłkami


Vintage? Lubimy vintage! I tradycyjne przepisy z twistem. Zazwyczaj nie robię takich 'sytych' potraw, ale okazja była przednia. Przepis zrodził się w mojej głowie, bo idą święta, bo jak uczcić coś to tylko na bogato, bo tradycyjna szynka pieczona wychodzi mi bokiem, bo bliscy zasługują na odrobinę luksusu - czasem. ;) 
Nieskromnie się chwaląc, uroczysty obiad miał miejsce u nas w rodzinnym mieszkaniu Państwa 'Pociechów', gdyż dostałam pracę z typu tych prac, których się nie dostaje 'ot co', mając 22 lata, brak doświadczenia i szał pał w głowie a na karku jedynie licencjat.
Więc, jeśli macie jakąś okazje do świętowania...


  • 1kg szynki wieprzowej (typu kulka)
  • 1 szkl wina białego słodkiego
  • 3 szkl wrzątku
  • 2 łyżki soli morskiej
  • 1 łyżka czarnuszki
  • 10-12 ziaren jałowca
  • 9-10 ziaren ziela angielskiego
  • 1 gwiazdka anyżu
  • 1 laska cynamonu
  • 2 łyżki miodu
  • 13-14 śliwek suszonych
  • 2 jabłka
  • 500g ziemniaków młodych (albo z delikatną skórką)
  • 2 łyżki pieprzu
  • 500g kapusty kiszonej bez marchewki
  • 1/3 kostki smalcu (plus 1 łyżka)
  • 6 ząbków czosnku 
  • szczypta kminku całego
  • 1 cebula

Stopień trudności:
TRUDNE


(1)
Szynkę myjemy, do dużej miski wrzucamy liście laurowe, jałowiec, czarnuszkę,  ziele angielskie, anyż, cynamon i 1 łyżkę soli morskiej i zalewamy 3 szklankami wrzątku. Kiedy woda jest jeszcze ciepła ale nie wrząca dolewamy wino, dodajemy miód i śliwki. Do tak przygotowanej zalewy wkładamy mięso i wstawiamy do lodówki na około 2-3h. 




(2)
Po pierwsze rozgrzewamy piekarnik do 140 st. C, nie więcej bo szynka jest najlepsza kiedy pieczemy ją długo w średniej temperaturze. Kiedy mięso przejdzie zalewą wyciągamy je na deskę i obwiązujemy sznurkiem aby było zwarte i soczyste po upieczeniu, Sznurkiem posługujemy się jak kto potrafi, szynka nie ma być dziełem sztuki, tylko ma być smaczna. Pod sznurek wkładamy liście laurowe z zalewy. Zalewę przecedzamy i wyciągamy z niej cynamon, anyż i śliwki. Układamy je na dnie brytfanny, którą zalewamy połową płynu z zalewy. Pieprz młotkujemy albo mielimy (albo też używamy wcześniej zmielonego, ale to wyjście dla leniuszków i nie daje takiego efektu) i wklepujemy z górną powierzchnię szynki. Teraz etap tworzenia osłony, czyli skorupki ze smalcu. W opisie dość drastycznie odrzucające, ale żeby szynka była soczysta i aromatyczna, trzeba się czasem poświęcić - tak więc smalec ugniatamy palcami, żeby zrobił się plastyczny i wyklejamy 'plackami' uformowanymi na grubość 1/3 cm całą szynkę, górę posypujemy  resztą soli morskiej. układamy na śliwkach i wstawiamy do nagrzanego pieca na 2h. 








(3)
Kapustę płuczemy 2 razy, albo nawet trzy. Siekamy. Cebule i czosnek siekamy i podsmażamy na łyżce smalcu (najlepiej od razu w garnku, który pomieści kapuchę, bo po co mieć dużo badziewia do mycia?). Posiekaną kapustę wrzucamy na zeszklony czosnek i cebulę, zalewamy szklanką bądź 2ma, wody - dusimy przez godzinę bez przykrycia, uzupełniając wodę, tak aby zrobiła się miękka i lepiąca. Na koniec dodajemy ziarna pieprzu, ale nie za dużo i kminek w całości. Podajemy na gorąco z szynką i dobrociami jesieni. 

ZDJĘĆ BRAK _ APARAT PADŁ.

(4)
Mięsa nie wolno zostawić samego sobie ! (mięso jak facet, jak nie pilnujesz to albo ucieka albo coś sobie robi). Troszczymy się więc o nasze mięsko polewając je zalewą średnio co 10 - 15 minut. Smalec stopnieje, a przyprawy wchłoną się w mięso. W tym czasie przygotowujemy ziemniaki, myjemy NIE obieramy, kroimy w ćwiartki a jabłka, także ze skórką w pół plastry. Po około 2h wyciągamy brytfannę, odsączamy jeszcze nie dopieczoną szynkę i wylewamy połowę płynu (uwierzcie Mi na słowo pisane, zrobi się go aż nadto). Mięso wkładamy z powrotem do naczynia, wrzucamy ziemniaki na około (można wymieszać ze śliwkami, jak ktoś ma inwencję twórczą), Wstawiamy ponownie do pieca na kolejne 20 minut. Po tym czasie dorzucamy na wierzch jabłka i pieczemy aż się zarumienią (około 15 minut). Papu gotowe, ślinka cieknie, teraz wystarczy nałożyć, tylko pamiętajcie o zdjęciu sznurka bądź nitki, żeby nie była to ostatnia wieczerza dla domowników! :)
Najlepiej smakuje ze słodkim, ciężkim białym winem. ENJOY !! 










>>> STAY HUNGRY <<<

PS Czasem więcej wina znaczy mniej - więc spokojnie do zalewy można dodać 2 szklanki, ale im więcej dodacie tym mniej wypijecie.
PS2 Robienie winnych zapasów do spiżarni się opłaca ;) 


Wednesday 22 October 2014

# 18 Kurki zapiekane z wołowiną.

Kurki zapiekane z wołowiną
oraz pomarańczowymi ziemniakami z dodatkiem tymianku i czosnku




Święta Trójca, czyli kurki, tymianek i czosnek - aromatyczne jesienne połączenie grzybów i przypraw. Jesteście fanami kurek? Nie? A może jeszcze tego nie wiecie? Czas aby się przekonać! Dużo osób boi się kurek, większości z Nas kojarzą się jedynie z zupą lub nudnym sosem. Kurki to bardzo wdzięczne grzyby, które są idealne do zapiekania, grilowania czy smażenia. Są też idealne, kiedy je wysuszymy i zmielimy w młynku do kawy - można je wtedy dodać do wigilijnego sosu, zupy z marchwi czy dresingu do sałatki z pokrzywy. Dzisiaj pokaże wam mój najlepszy przepis na sytą zapiekankę z kurkami, która pachnie cytrusami, tymiankiem i czosnkiem. Gotowi na takie szaleństwo?


  • 500g wołowiny na gulasz
  • 400g kurek świeżych 
  • 500g ziemniaków
  • 3 łyżeczki mielonego tymianku
  • sok z 1/2 pomarańczy
  • skórka z 1 całej pomarańczy
  • 150g masła niesolonego
  • szczypta pieprzu
  • mąka (do wołowiny)
  • sól morska
  • 4-5 ząbków czosnku
  • 100-200g parmezanu tartego
    (lub innego ostrego twardego sera żółtego)
Stopień trudności: 
ŚREDNIE


(1) 
Wołowinę kroimy (o ile nie jesteśmy leniuchami i nie kupiliśmy krojonej - tak jak ja ^_^) w kostkę o boku 1-1,5 cm, myjemy i suszymy na papierowym ręczniku. W garnku rozgrzewamy wodę i lekko ją solimy. Obieramy ziemniaczki i kroimy z ładne ćwiartki (lub inne podobne wielkością i kształtem kawałki - TIP: kiedy ziemniaki są pokrojone na stosunkowo małe kawałki tej samej wielkości gotują się szybciej i równomiernie - oszczędzamy czas i energię). Wrzucamy do wody i gotujemy do miękkości. W tym czasie, osuszone mięso obtaczamy w mące wymieszanej z mielonym pieprzem na i smażymy na niewielkiej ilości masła i oleju, aż do zbrązowienia (pamiętajmy tylko, żeby nie spalić wołowiny bo zrobi się twarda i gumowata).





(2)
Ziemniaki odcedzamy, ale (!) zostawiamy wodę z gotowania, bo to na niej będziemy blanszować nasze leśne cuda. Po wyłowieniu ziemniaków, do wody wrzucamy kurki (max 3 minuty na dużym ogniu, tak aby zmiękły). W między czasie nagrzewamy piekarnik do 200 st. C(BEZ TERMOOBIEGU). Pyry możemy od razu przełożyć do naczynia żaro-odpornego i lekko osolić. W miseczce mieszamy sok i skórkę z pomarańczy z odrobiną wody i całym tymiankiem. Zalewamy płynem ziemniaki. Na nich układamy kolejno: wołowinę i kurki. Zostało nam jeszcze tylko zrobić masło czosnkowe, które jest czynnością najprostszą - ząbki czosnku przeciskamy przez praskę i mieszamy z miękkim masłem. Układamy na kurkach "kupkami" - czyli gdzie nie gdzie, po łyżeczce masła - podczas pieczenia spłynie na dno, nada smak wszystkim elementom naszej układanki i stworzy klarowny, gęsty sos z sokiem z pomarańczy. Na sam koniec posypujemy serem grana padano i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy 40 minut w temp. 200 st. C i kolejne 15 trzymamy po wyłączeniu piekarnika, który stopniowo będzie się wychładzał. Mięsko jaki kurki nie doznają szoku termicznego jak kot w wannie - dzięki temu będą miękkie i rozpływające się w ustach. Podajemy na gorąco! ENJOY!!










TODAY'S SPECIAL:  Pronto Pesto alla Genovese.

Co potrzebujemy? BLENDER i MISKA, jak kryska na Matyska.
  • 100g liści bazylii
  • 50g orzechów włoskich
  • 30g parmezanu tartego
  • 150 ml oliwy z oliwek 
  • 1 ząbek czosnku

Wrzucamy wsio prócz oliwy do blendera (albo moździerza, jak ktoś jest taki fajny i ma taką machinę). Brykamy porządnie aż powstanie mazia zielona jak ektoplazma z Ghost Busters. Następnie obniżamy obrony i po troszeczkę dolewamy oliwę. 5 sekund i gotowe - teraz możemy wrzucić grzanki do tostera i zajadać niesamowicie dobre rzeczy. 


P.S Pesto idealnie pasuje do makaronu parpadelle czy kanapek z kurczakiem i pomidorem. :)





>>> STAY HUNGRY <<<

Friday 17 October 2014

Time for Lunch.

Dzisiaj zastanawiam się nad istotą lunch'u, lub bardziej po polsku późnego drugiego śniadania/wczesnego skromnego obiadu.



Czy wiecie skąd wywodzi się kultura lunch'owa? W którym kraju lunch jest najbardziej popularny? Co najczęściej jada się na lunch? Dlaczego lunch, nie brunch (chociaż ten termin też jest nam dobrze znany), nie early dinner albo late breakfast

Czy, my Polacy, jadamy lunch? Czy znamy kulturę slow food, która naturalnie towarzyszy temu posiłkowi (chociaż nie zawsze - a powinna)? Kiedy i co jadamy na lunch? Czy jadamy lunch home made czy wychodzimy na miasto? Czy Warszawa różni się od Wrocławia? Czy Polacy są już Europejczykami?

Lunch (n.):


1.a light midday meal between breakfast and dinner; luncheon.
 
2.any light meal or snack.
 
3.a restaurant or lunchroom :


Jak widzimy lunch jako rzeczownik ma kilka znaczeń, oznacza lekki posiłek/ przekąskę lub też porządny posiłek jadany między śniadaniem a obiadem - trzecie znaczenie to swoista nazwa dla pomieszczenia, w którym lunch jest jadany. Tyle z teorii, ale co tak na prawdę oznacza lunch w znaczeniu kulturowym? Lunch nie jest tylko aktem jedzenia, często zawiera się w nim budowanie relacji międzyludzkich. Popatrzmy się na zapracowanych 30-latków z Wrocławia, którzy na lunch idą nie tylko zjeść ale także porozmawia, odprężyć się, często zapalić. W dzisiejszych czasach lunch oznacza nie tyle posiłek, co czas poświęcony na jego spożycie, czas poświęcony na 'odsapnięcie' i egzystowanie z drugim człowiekiem. Możecie się z tym nie zgadzać, ale moje doświadczenie podpowiada mi właśnie taką definicję tego słowa. Jest to porównywalne ze strategią marketingową przyjmowaną przez Apple czy Coca-Colę - promują oni markę poprzez promowanie stylu życia i pewnego bagażu emocjonalnego - to samo dzieje się z ludźmi kiedy słyszą słowo lunch. Nie cieszą się na sam fakt posiłku, lecz nie mogą się doczekać tego, co będzie temu posiłkowi towarzyszyło. 
Zadałam sobie dzisiaj pytanie, dlaczego lunch? Takie słowo nie od razu kojarzy nam się z posiłkiem 'pomiędzy', a jednak - jest to prawdopodobnie skrót od słowa luncheon (formalna forma znana od 1580r.), które zaś w tym znaczeniu zostało po raz pierwszy użyte w 1786 przez William'a Davies'a w sztuce 'The Mode'. W. Davies był Londyńczykiem, dramaturgiem ze skłonnością do neologizmów - nikt jednak nie przypuszczał, że ten przyjmie się na tak szeroką skalę. W roku 1817 Webster opisuje to słowo jako dosłownie "wielki kawał jedzenia" - natomiast w 1820 roku OED (Oxford English Dictionary) przedstawia jego znaczenie jako wulgarne. W 1821 r. weszło takie pojęcie jak "lunch-time" (n.) a w 1840 r. "lunch hours". 
Ciekawostka:
W Wielkiej Brytanii zwrot 'out to lunch' oznacza coś bezmyślnego, bezsensownego lub częściej zachowanie niepoważne. Najczęściej spotykane w środowiskach biznesowych, często przy negocjacjach:
(przykład: 'You must have been out of lunch when you were negotiating this agreement.'
Kultura lunchowa rozrosła się do rozmiarów kultury masowej, pytanie tylko - w którym kraju lunch jest zakorzeniony najbardziej w świadomości ludzi? Kiedyś był to przywilej kobiet i dopiero w XIX wieku, głównie z powodu charakteru podejmowanej pracy, mężczyźni przeniknęli do kultury lunchowej i nie było to nic co ujmowałoby ich męskości. Z mojego doświadczenia lunch w formie kanapek (na ciepło lub zimno) jest najpopularniejszy w krajach skandynawskich, a przede wszystkim w Norwegii. W południowej Francji jest to posiłek na ciepło popity lampką wina, natomiast w północnej części tego kraju jest to kieliszek wina zagryziony koreczkiem lub grzanką (oczywiście jest to żartobliwe ujęcie Francji). Myślę, że Nam - Polakom, lunch kojarzy się właśnie z Francją, natomiast prawda jest taka, że to Portugalia króluje w tym temacie. Każdy obywatel Portugalii znajdzie czas i miejsce na przycupnięcie, wypicie kawy i zjedzenie przysłowiowego ciastka. 
A My? My jemy drugie śniadanie, najczęściej robione w domu kanapki, wtedy kiedy mamy na to czas a nie wtedy kiedy powinniśmy. Ale to się zmienia, na dobre. Coraz więcej Polaków, studentów, młodych aktywnych zawodowo kobiet i mężczyzn zwraca uwagę na to co i kiedy je. Czy wychodzimy na lunch do ludzi? To zależy, najczęściej nie - ale to też się zmienia. Widzę to będąc we Wrocławiu, bo sama wtedy staram się wychodzić jak najczęściej. Lunch to fajne zjawisko kulturowe, kiedy można się socjalizować z innymi. Jedzenie tak na prawdę schodzi na drugi plan. Będąc w Warszawie zauważyłam, że ludzie tam nie mają czasu na lunch, wygląda to tak, że stojąc w kolejce po kawę mentalnie już ją wypili, a siedząc i jedząc sałatkę w myślach palą papierosa - a potem dostają wrzodów żołądka. Może nie każdy, ale większość z nich 'po prostu tak ma'. Szkoda, bo właśnie brak czasu wyparł z pojęcia lunchu element slow food, jeden z najważniejszych elementów tego posiłku. Lunch pomimo swojej skromności i niewielkich rozmiarów nie powinien być posiłkiem spożywanym w biegu - a wręcz przeciwnie - powinien nam dawać moment na odpoczynek. Kultura slow food często zachowana jest wtedy kiedy wychodzimy na lunch do restauracji, więc wychodźmy więcej i ceńmy ten niepozorny posiłek, ceńmy nasz czas. 
A Wy orzeszki, co jecie na lunch? 
Gdzie, i czy w ogóle jecie lunch?  
POZDRAWIAM WSZYSTKICH GŁODOMORÓW
POZDRAWIAM WSZYSTKIE ORZESZKI,
STAY HUNGRY - EAT SLOW FOOD.

Monday 13 October 2014

Wrocławscy Ulicożercy, byli bardzo głodni tego roku.

Gdzie? Browar mieszczański, Wrocław. Kiedy? Sobota,11.10.2014r.

Imprezę mogę opisać w trzech słowach: pachnąca pyszna kolejka.

Tak się zdarza, że gdzie wiele głodnych brzuszków ustawia się w kolejce, tam muszą dawać pyszne jedzenie. Kolejki były prawie wszędzie, największe jednak ustawiały się przy MOMO Smak gidzie serwowane były kosmicznie smaczne tybetańskie pierożki gotowane na parze w kilku wersjach smakowych. Ze znajomymi zdecydowaliśmy się na kurczaka w towarzystwie kim chi, które miało najbardziej autentyczny smak, spośród wszystkich innych, których miałam okazje skosztować w Europie.

Kolejki ciągnęły się i zawijały także przy Happy Little Truck, czyli najlepszej mobilnej pizzy z Wrocławia. Znając smak ich cudów z pieca, pokusiłam się ominąć ich stanowisko, mimo, że zapach przyciągał mnie tam z siłą większą niż zazwyczaj. Niektórzy z nas wyczekali się w kolejce do Bratwurst'ów, dzięki czemu mogliśmy skosztować jednej z lepszych kanapek wypakowanych po brzegi sałatą i smażonym serem. Skusiliśmy się także na lemoniadę z imbirem, która nie wprawiła nas w stan upojenia, była ob była, także trochę się zawiedliśmy na trucku Sezonowo, pomimo faktu, że obsługa była najmilsza (i pozowała nam do zdjęcia! :) ). Byczy Burger, powalił nas na kopyta. Serwowanie takiego żarcia w takiej cenie to jak wykupienie ekskluzywnej Pani do towarzystwa za półdarmo. Czysty foodporn w najlepszej odsłonie. Nie ma czego żałować, tylko truckować! Tam gdzie jedzenie tam i picie, nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy opuścili równie przyjemną jak i potrzebną część imprezy. Tyle piwa moje oczy nie widział jeszcze w jednym miejscu, skorzystałam z porad znajomego, lepiej zapoznanego z tematem i na pierwszy ogień poszedł miodowy Czarny Kot - czego w ogóle nie żałuję. Piwo Oki Doki zaskoczyło mnie bardzo przyjemnie, lekko gorzkie, cierpkie ale jednocześnie lekkie. Skosztowałam także piwa Pysznego i nie omieszkam zrobić tego po raz kolejny w bliższej lub dalszej przyszłości. Na sam koniec, znajoma namówiła mnie na cydr gruszkowy i jak nie lubię cydru tak ten mi nie zawadzał a nawet przyjemnie się go sączyło grając w jengę w wersji DAMN HUGE. Jenga to bardzo zabawna gra, kiedy gra się w nią pry pomocy każdej części ciała tak jak niektórzy z nas w tą sobotę. Na sam koniec imprezy miałam okazję poczuć przyjemny smak shake'a o smaku 'nie pamiętam, ale dobrym' od znajomego, który znalazł takie cudo Shakewave - dobra robota kochani, pozamiataliście imprezę mając monopol na najlepszy shake w mieście. Będę do Was wracać.









@Fotografie i prawa autorskie należą do Mateusza Madeja i Pauliny Pociechy.

More pictures will be uploaded soon.

Czekam z niecierpliwością, na kolejne wydarzenie o podobnym charakterze - ale żeby nie tracić czasu już teraz zainstalowałam appkę TRUCK ME (tak, artykuł zawiera lokowanie produktu i nie - nie jest to artykuł sponsorowany, some sort of charity - ale nie mogę tego nie polecić, bo źle bym się czuła), która pozwala na znalezienie trucka, który jest w okolicy lub trucka z naszym ulubionym jedzonkiem.

Przepraszam za nikłą jakość niektórych ze zdjęć, która nie wynika z braku talentu czy poczucia stabilności lecz nie będziemy ujawniać z czego tak w ogóle wynika.   ;)
Pozdrawiam
Wrocławskich Ulicożerców.

>>> STAY HUNGRY <<<

Wednesday 1 October 2014

Wrocław FOOD TRUCK fest

W SOBOTĘ (11.10.2014) WE WROCŁAWIU
odbędzie się festiwal jedzenia ulicznego


!ZAPRASZAM SERDECZNIE!

można będzie mnie tam spotkać, buszującą między restauracjami na kółkach
poszukującą inspiracji i nowych smaków.




FOTORELACJA w NIEDZIELĘ 
12.10.2014

Tuesday 30 September 2014

#17 Kurczak w glazurze na każdą kieszeń.

Kurczak w glazurze na każdą kieszeń
podawany z bazyliowym pure i sałatką z selera naciowego



Zostałam poproszona o ugotowanie czegoś idealnego dla studentów, co nie jest kurczakiem z ryżem ani ryżem z kurczakiem. Pojęłam wyzwanie i wyszło mi to! Kurczak, bazyliowe pure i zdrowa (i smaczna!) sałatka z selera naciowego. Proste danie, nietypowe, z produktów, które każdy - ale to każdy - ma w swojej kuchni. A przynajmniej ma taką nadzieję ;) 


  • 1 pierś z kurczaka
  • 500g ziemniaków
  • 8-10 listków bazylii  (w zastępstwie można użyć 3 łyżeczki suszonej)
  • sok z 1/2 cytryny
  • skórka z 1 całej cytryny
  • 2 łyżeczki miodu (w zastępstwie można użyć 4 łyżeczki cukru)
  • sól do smaku
  • 3 łyżeczki pieprzu mielonego
  • 1 łyżka masła
  • 1 łyżeczka oleju
  • 250 ml wody
  • 50 ml mleka
  • 3 laski selera naciowego
  • 1 jabłko
  • 2 łyżeczki musztardy francuskiej (lub jakiejkolwiek innej)

Stopień trudności:
BARDZO PROSTE


(1)
Kurczaka myjemy i odkładamy na ręcznik papierowy. Na patelnie wlewamy wodę, dodajemy miód (lub cukier), sok i skórkę z cytryny oraz pieprz. Doprowadzamy do wrzenia - dodajemy kurczaka i przykrywamy pokrywką. Zostawiamy na małym ogniu około 10 minut. W połowie czasu obracamy kurczaka na drugą stronę. W tym czasie obieramy ziemniaki i gotujemy do miękkości (TIP: pokrój ziemniaki w małe kostki, dzięki temu szybciej się ugotują i będą równomiernie miękkie - oszczędzisz sobie czasu, a poza tym łatwiej będzie Ci zrobić z nich pure, gładkie jak krem brule). Po 10 minutach odlej wodę z kurczaka, zdjemij go z patelni na do naczynia dodaj masło i olej. Kiedy masło się roztopi, położ na nim kurczaka i smaż na małym ogniu aż do zrumienienia (około 7 minut na każdą ze stron). W tym czasie powinny dojśćtwoje ziemniaki - odcedź je, dodaj bazylię w proszku i mleko (jeśli używasz świeżej, najpierw ją posiekaj lub najlepiej zblenduj z mlekiem, żeby uzyskać cudowny zielony kolor). kiedy kurczak się zrumieni, wyciągnij go na deskę i 'daj mu odpocząć' maksymalnie 3 minuty. W tym czasie dodaj na patelnię 3 łyżki wody ekstra i musztardę - wymieszaj energicznie i polej sosem pokrojonego na plasterki kurczaka. Dodatkiem do dania będzie seler naciowy z jabłkiem, pokrojony w słupki i skropiony sokiem z cytryny - nie lubisz sałatek? Nie przejmuj się ! To jest danie studenckie, więc śmiało możesz zrezygnować z sałatki! ENJOY !!









Mam nadzieję, że zasmakuje nie tylko studentom! 
Zdrowo, tanio, szybko - czego chcieć więcej? :)



Zajrzyjcie na mojego 
jest Nas coraz więcej :)


voilà!

Tuesday 23 September 2014

#16 Cytrusowa fasolka.

Cytrusowa fasolka
podawana z makaronem w sosie śmietanowym



Dobrze nam znana, zielona i żółta, tradycyjnie podawana z bułką tartą lub masłem - fasolka szparagowa. Zdrowa i pyszna. Goszcząca także w innych kuchniach świata pod całkiem inną postacią. Pokusiłam się dodanie jej charakteru i z talerzy zniknęła szybciej niż zdazyłam ją na nie nałożyć. Postanowiłam połączyć ją z makaronem, który łagodzi jej smak i balansuje potrawę. Zaczynamy! Mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu. 




  • 400g fasolki szparagowej
  • 500g makaronu (pszenny)
  • małe opakowanie śmietany 18%
  • sól i pieprz do smaku
  • 4-5 listków mięty
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1 łyżeczka miodu
  • 3 łyżki grana padano
  • 1 łyżeczka ziaren kminku

Stopień trudności:
PROSTE



(1)
Fasolkę myjemy i kroimy na 3 częsci (kawalki około 3 cm) - lub używamy mrożonej, która jest juz wczesniej porojona. Dla uzyskania ładnego efektu polecam użyć zielonej i żołtej w proporcjach 1:1. W garnku gotujemy wodę, solimy ją a kiedy dojdzie do wrzenia, blanszujemy na niej fasolkę. 
Na patelni rozfrzewamy około 2 łyżek oliwy i 1 łyżeczkę masla. Wrzucamy młotkowany pieprz (lub mielony), odrobinę soli oraz ziarna kminku. Kiedy przyprawy zaczną 'oddawać' swój aromat wrzucamy na nie fasolkę i smażymy na wolnym ogniu około 10-15 minut. W tym czasie, wrzucamy (TIP: na wodę z fasolki, bo po co tracić czas na zagotowywanie nowej, w  nowym garnku - danie ma być proste i szybkie! nie bójcie się ułatwiać sobie zycia) makaron do wrzątku i gotujemy do miękkości. Odcedzamy, pieprzymy odrobinę (lub rezygnujemy z pieprzu, fasolka jest wystarczająco doprawiona). TIP: odcedzając makaron podstawcie pod durszlak kubek, żeby zostawić trochę wody. Wodę tą zmieszajcie ze śmietaną, żeby uzyskać luźną konsystencję. Makaron przełóżcie spowrotem do garnka i dodajcie sos, śmietanowy. Delikatnie doprawcie solą i dodajcie starty ser. Wymieszajcie i przykryjcie pokrywką, żeby się rozpuścił. Do fasolki, która cały czas była na ogniu - dodajemy miód, miętę i sok z cytryny. Podajemy na gorąco ze szkalnką wody gazowanej. ENJOY !! 










Monday 8 September 2014

#15 Armeśka zupa z wołowiną i cieciorką.

Armeńska zupa z wołowiną i cieciorką
podawana z domowymi chlebkami chapattis




Znacie kuchnię armeńską? A może odwiedziliście ten piękny kraj? Ja niestety tam nie byłam, ale znam kilku Armeńczyków, którzy gotowali cuda. Zakochałam się w ormiańskich zupach, które rozgrzewają, zaskakują pełnią smaków i sycą tak bardzo, ze miseczka wystarcza na cały dzień. Dzisiaj pokażę wam przepis na zupę, która inspirowana jest tradycyjnym ormiańskim bozbaszem - zupą z owocami i baraniną. Znając wybredne podniebienia moich bliskich zrezygnowałam z owoców, ale pozostałam przy dobrym mięcie (dzisiaj wołowina) i przyprawach korzennych. 



  • 40 dkg wołowiny (najlepiej łopatki wołowej)
  • 120g cieciorki z puszki
  • 2 pomidory
  • 1 czerwona cebula
  • 1 zielona papryka
  • 5 ząbków czosnku
  • pęczek pietruszki
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 4 łyżki przecieru pomidorowego
  • 1,5l wody
  • sos Louisiana (lub Tabasco czerwone)
  • laska cynamonu (lub 2 łyżeczki sproszkowanego)
  • 3 łyżeczki kuminu
  • 5 ziaren kardamonu
  • 2 łyżeczki papryki ostrej
  • 3 łyżeczki papryki słodkiej
  • 2 łyżeczki soli
  • pieprz w ziarnach (kilkanaście)
  • 1 łyżeczka cukru brązowego

Stopień trudności:
ŚREDNIE

(1)
Mięso myjemy i suszymy, następnie kroimy na kostki o boku 1cm. Na głębszej patelni lub w garnku, w którym będziemy później gotować naszą zupę rozgrzewamy oliwę i wrzucamy przyprawy (poza solą). Tak jak na zupę gumbo black przyprawy muszą być prawie spalone. czekamy więc, aż z patelni/garnka zacznie docierać do nas zapach lekkiej spalenizny. Wtedy wrzucamy naszą wołowinę i karmelizujemy ją przez około 20 minut na małym ogniu. W tym czasie kroimy pozostałe składniki na podobną wielkością kostkę. Mięso zalewamy wodą, dodajemy przecier pomidorowy i świeże posiekane pomidory, dodatkowo kilka kropel sosu Louisiana. Gotujemy przez 30 minut. Następnie dodajemy pozostałe składniki z pominięciem cieciorki (jeśli dodamy ją zbyt wcześnie, zrobi się z niej papka i zamiast pysznej ormiańskiej zupy, będziemy musieli zadowolić się pastą z warzyw i mięsa, która nieapetycznie przylepia się do podniebienia - albo kubła). Gotujemy na małym ogniu przez kolejne 20 minut, na koniec dodajemy cieciorkę i posiekaną natkę pietruszki, na ogniu pozostawiamy przez maksymalnie 5 minut, żeby cieciorka zdążyła się podgrzać w zupie. Jak widzicie całkowity czas gotowania zupy przekracza godzinę, według mnie warto jednak czekać na tą niepowtarzalnie smaczną potrawę.




(2)
W czasie kiedy nasza zupa "pyrka" na gazie, możemy zabrać się za robinie najprostszego dodatku do dań wchodu, za który często gęsto przepłacamy w sklepie. Chapattis - znacie? Jest to rodzaj 'flat bread', czyli płaskiego pieczywa wypiekanego na kamiennych płytach. Można go natomiast zrobić w domu, w niecałe 15 minut. Potrzebne nam będą: letnia woda, mąka pszenna, sól i świeżo mielony pieprz (opcjonalnie), patelnia z cienkim dnem, deska i wałek (wałek najlepiej drewniany). Na 2 porcje mąki (u mnie - 1 porcja to 100ml) dodajemy 1 porcję letniej wody, kilka kropel oliwy z oliwek i przyprawy. Ciasto wyrabiamy, póki jest letnie. Następnie wałkujemy na bardzo cienki placek. Zasypujemy mąką i prószymy pieprzem, składamy, powtarzamy i składamy, aż będziemy mieli kilka warstw. Wałkujemy ponownie na bardzo cienki placek, kroimy na nierównomierne placuszki o boku około 10 cm (z tej porcji wychodzi 9-10 placków) i rzucamy na mocno rozgrzaną patelnię (TIP: im cieńsze dno, tym szybciej patelnia się rozgrzeje, co oszczędzi nam czasu oraz przyspieszy proces pieczenia placka). Zajmuje to koło 1 minuty na każdą stronę. Placuszki obracamy i przypiekamy z drugiej strony, w tym momencie powinny pokazać się nam pęcherze powietrza, a chapattis nabrać struktury przez rozwarstwienie się ciasta. Proste? Jak dobrze nam znana bułka z masłem! Zupę podajemy na gorąco z naszymi domowymi chlebkami i ku uciesze rodziny i przyjaciół wcinamy, aż nam się uszy trzęsą. ENJOY !!










voilà!

Translate